wtorek, 7 listopada 2017

Baśń dla Ewy

Dostałam od przyjaciółek na urodziny baśń. Baśń zamówioną specjalnie dla mnie, spersonalizowaną i zainspirowaną moim życiem. Niezwykły prezent, najcenniejszy jaki dostałam od kogoś, kto naprawdę musi mnie kochać... Uwielbiam baśnie i bajki i sama je do niedawna pisałam - te terapeutyczne i nie tylko. Kiedyś pisanie było bowiem moim oddychaniem i wielu wciąż prosi bym do tego wróciła. Ja wiem, że to moje przeznaczenie, że znowu powinnam wzlecieć na fali mojej nieskrępowanej niczym wyobraźni, że nie powinnam się niczego obawiać, a przede wszystkim życia i bycia sobą, a ta baśń mi to przypomniała wyciskając przy okazji wiele łez wzruszenia. Więc może nie ma już na co czekać  ?? :)  

Baśń dla Ewy
O darach, których nie wolno przeoczyć, odwadze i miłości


Dziewczyna czytała książkę. Kolejny raz tę samą, lubiła wracać do tych zaczarowanych treści, magicznych słów, zaszyfrowanych między wierszami odpowiedzi na zdawane przez autora zagadki. Dobrze wiedziała jakie jest zakończenie, wiedziała kto zawinił, kto jest ofiarą a kogo nigdy nie odnaleziono. Wiedziała jak autor poprowadził życie bohaterów i jaki nadał im los. Wiedziała kto na końcu komu się oświadczy, a kto zaginie bez wieści.
Ktoś inny odłożyłby książkę i wrócił do swoich zajęć, każdy, ale nie ona. Dziewczyna czuła, że w treści kryje się coś więcej. Coś, co być może przeoczyła lub coś, co autor chciał przekazać czytelnikom. Jakieś wołanie o pomoc pisarza. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że należy do niewielkiej grupy ludzkości, która czuje misję wobec świata i wszędzie tam, gdzie jest potrzebna pomoc, zjawia się jako pierwsza. Miała świadomość i dystans do samej siebie. Jednak oprócz wielkiego serca miała też stopy, które mocno stąpały po ziemi i głowę nie od parady. Wyglądała trochę jak egzotyczny Anioł i poniekąd Aniołem była. Jeszcze przed narodzeniem nadano jej imię Anioł, ale ponieważ nie chciano zarejestrować takiego, jak wyraził się urzędnik, „imienia wprost z nieba”, nazwano ją imieniem pierwszej kobiety – Ewa. Może nie była ideałem, ale nikt nie miał wątpliwości co do tego, że ma skrzydła. Oczywiście że nikt ich nigdy widział, to przekonanie i wiara najbliższych stwarzały ten anielski atrybut. Nie widział ich nikt poza jedną osobą, ale tego Ewa na razie nie wie. Korzystając z chwili czasu siedzi na wielkim balkonie na poddaszu starego domu i zatopiona w lekturze zapomina o całym świecie. Dziewczyna próbuje rozszyfrować zagadkę autora…

Tymczasem na drugim końcu świata siedzi za swoim starym biurkiem, za kurtyną wspomnień, w zapomnianym domu, zapomniany przez ludzi pisarz. Pisze swoją kolejną powieść i marzy, żeby udało mu się ją dokończyć.
Tak bardzo jest ciekaw tego, co będzie dalej – bo przecież pisarz nigdy nie wie, jak przygody jego bohaterów się zakończą – że każdej nocy podpisuje pakt z diabłem prosząc o możliwość napisania jeszcze jednego rozdziału. Diabeł się zgodził, pod jednym wszakże warunkiem: jednego dnia jeden rozdział. Nie ma mowy o żadnych kombinacjach, nie wolno przedłużać, udawać, że nie ma natchnienia, lub że coś go rozproszyło. Co więcej, na wstępie miał określić ilość rozdziałów. Jednak nie mogło być więcej niż piętnaście. Piętnaście dni wytargowanych u diabła. Piętnaście dni życia. Pisarz godzi się, bo wie, że i tak już dawno miało go nie być. Lekarze odesłali go do hospicjum, załamali ręce i zapewnili jak najlepszą opiekę dla odchodzącego twórcy. Rodziny nie miał od lat, jego jedyną rodziną byli czytelnicy. Starzec o mieniu Manasses po dwóch godzinach pobytu w hospicjum zwiał z niego jak młodzieniec uciekający z domu, by jeszcze raz tej nocy pocałować ukochaną - tak, on potrzebował jeszcze raz napełnić pióro atramentem i napisać choć kilka rozdziałów.
Potrzebował przekazać to, czego nigdy jeszcze nie napisał, a co od lat wierciło mu dziurę w sercu. Wrócił więc do starego domu w samym sercu puszczy i zaszył się w nim na te kilka ostatnich dni swojego życia. Nie spodziewał się, że ktokolwiek go znajdzie, a jednak…
– Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? – zastanawiał się, a diabeł, który uwielbiał pogawędki z pisarzem odpowiadał:
– Bo całe życie byleś tchórzem. Wiesz, że na drugim końcu świata właśnie teraz siedzi na poddaszu w starej jak ty kamienicy dziewczę, i próbuje rozszyfrować to czego jeszcze nie napisałeś? Och, ona jest prawdziwym Aniołem, postanowiła cię uratować!
– Śmieszne, prawda? Takiego starego tchórza, który nigdy nie miał odwagi napisać tego, co ma w sercu. Powiem i więcej: Ona ma skrzydła!!! Tylko ja je widziałem i wiem, jakim jest zagrożeniem dla wszystkich przeciętnych na tym waszym świecie i poza nim. Ona jeszcze sobie nie zdaje z tego sprawy. Gdy napiszesz te swoje wyproszone u mnie piętnaście rozdziałów, ona przeczyta twoją książkę, i w końcu dowie się, jaki szyfr kryje się we wszystkich powieściach sławnego Manassesa. Ale będzie już za późno, ciebie nie będzie, a jej odpadną skrzydła. Straci młodzieńczy zapał i wiarę w to, że może zbawić świat od zła.
– To powiedziawszy diabeł zaśmiał się, a starzec zapłakał. Nad sobą, nad swoim tchórzostwem, nad marnym i krótkim życiem i nad dziewczyną, która na drugim końcu świata próbuje rozszyfrować to, co nie zostało jeszcze napisane.
Mężczyzna zaklął siarczyście, bo poczuł wielki żal do siebie i świata, a jednocześnie przeogromną złość na diabła. Dlaczego dziewczyna ma być pozbawiona skrzydeł, czym ona zawiniła? Jak mogę jej pomóc?

I tak oto dwie oddzielone od siebie tysiącem kilometrów, dziesiątkami lat różnicy wieku, płcią oraz etapem życia - istoty stały się sobie najbliższe. Miały bowiem jeden cel: pomóc temu drugiemu.
Ponieważ Ewa Anioł nie miała pojęcia o tym, co jej grozi, nie wiedziała, co dzieje się z pisarzem, którego tak kochała, nie miała pojęcia o istnieniu diabla – i nie bardzo wierzyła że taka postać w ogóle istnieje, żyła sobie w miarę spokojnie. Po prostu chciała doszukać się tego, czego inni nie przeczuwali. Od czasu do czasu wspominała swoje dzieciństwo i to wszystko, co mogło być lepiej, a nie było. Miała jak każde dziecko trochę dobrych, a trochę złych wspomnień. Wiele spraw, gdyby miała na nie wpływ, urządziłaby zupełnie inaczej.
Jednak kiedyś przeczytała w książce Manassesa takie zdanie: „Widzimy tylko fragment naszego życia, ktoś o wiele większy i potężniejszy widzi całość, czasami wystarczy zaufać i nie obrażać się za szybko, zanim w tym, lub innym życiu nie zobaczymy wszystkiego z zupełnie innej perspektywy.”
To zdanie bardzo zapadło jej w serce, pomogło nie złościć się na los i z większą niż dotąd akceptacją patrzeć na ludzi, którzy nie spełniali jej oczekiwań, skrzywdzili, za szybko odeszli, pozbawili nadziei i sensu dalszej o siebie walki. Wszystko jest po coś – powtarzała sobie i szła przez życie najpiękniej jak umiała.
To właśnie wtedy zaczęło otwierać się jej serce i to wtedy zaczęły wyrastać jej skrzydła. Oczywiście, one były jej przeznaczone wiele lat przed narodzinami, wszystko było zapisane w niekończącej się pętli czasu, ale kto mógł przypuszczać, że na świecie pojawi się Ewa, która jako jedyna będzie miała skrzydła. Niestety ona o nich nie wiedziała, jeszcze nie nadszedł czas, by mogła się zmierzyć z podniebnym lotem do gwiazd, do słońca i innych planet, a już groziło jej, że zostaną jej odebrane. To straszne mieć dar, przeczuwać swoją inność, wyjątkowość i zostać tego pozbawionym zanim czar zacznie działać.
To trochę tak, jakby stracić nienarodzone dziecko. Kobieta szukała odpowiedzi co takiego w sobie ma na różne sposoby. Często mówiła: czuję, że mam coś ważnego w życiu do zrobienia, ty też tak masz? – pytała koleżanek, ale najczęściej słyszała przecząca odpowiedź lub widziała zdziwiony uśmiech na ich twarzach. Potem przestała pytać i nawet przez jakiś czas próbowała być „normalna”, taka jak inni i bez tej swojej misji. Tak to już jednak jest, gdy człowiekowi jest coś dane, to będzie się to za nim „wlokło” aż do końca jego dni. I tylko od obdarowanego zależeć będzie, czy uczyni z tego dar, czy ciężar.

Manasses za dnia pisał, w nocy odbywał przymusowe rozmowy z diabłem, to też należało do paktu jaki z nim zawarł, miał nadzieję, że rozmowy pozwolą mu wynegocjować choć kilka dni. Każdej nieprzespanej nocy błagał wręcz o trzy dodatkowe dni, a co za tym idzie – rozdziały.
Lecz kiedy zorientował się, że nic z tego, postanowił przechytrzyć diabła. Och, nie było to takie proste, ponieważ mężczyzna tylko pisał inteligentne i przewrotne kryminały, tylko w książkach potrafił wcielić się w bystrego detektywa, w codziennym życiu był zwykły poczciwym facetem, który nigdy nikogo nie oszukał. Żył sobie aż nazbyt spokojnie jak na twórcę tak skomplikowanych powieści…
Sam się często zastanawiał ile ukrytej o sobie prawdy przemyca w swoich dziełach. Jednak jego życie było aż nazbyt spokojne i uczciwe, co więc przyszło mu do głowy by w ostatnich dniach pertraktować z diabłem? By planować oszustwo, zbrodnię nad samym panem piekieł. Cóż, Manassesowi nie można zarzucić jednego: braku pomysłów. Co więc stoi na przeszkodzie, by ten jeden jedyny raz wcielił je w życie i stał się bohaterem jednej ze swoich książek?
To, co wymyślił było bardzo, ale to bardzo trudne, to nie był pomysł, ani przejaw sprytu czy intelektu, to było szaleństwo!!! Za dnia, gdy diabeł spał na progu domu starca, ten postanowił się wymknąć. Wiedział, że musi odnaleźć dziewczynę, która ma anielskie skrzydła, wie, że musi jej opowiedzieć to, czego nie zawarł w książkach, a czego ona tak uparcie szuka. Wie, że nie zdąży dokończyć książki, czuje, że diabeł nie ma takiej mocy jaką próbuje przedstawić. Czuje, ze jest coś lub ktoś o wiele mocniejszy od tego czarnego dręczyciela i że tylko dobro może mu pomóc. Żeby jednak to się mogło stać, musi opuścić zło.
A żeby to zrobić, musi się zdobyć na odwagę. Całe swoje życie nie dotykał tak naprawdę ani dobra ani zła, a jeśli to robił, to tylko za sprawą swoich bohaterów. Sam stał za kurtyną prawdziwego czucia.
– Poleż sobie przyjacielu – powiedział do diabła – nawet cię polubiłem, dobrze się z tobą rozmawia, dzięki temu że jesteś, nie myślę o śmierci. Piszę lub rozmawiam z tobą. To powiedziawszy podał mu kieliszek nalewki, a diabeł wypił ze smakiem. Wcześniej zrobił coś, o co sam siebie by nie podejrzewał – dolał diabłu środka na sen. Hospicjum zaopatrzyło go w leki, które miał sobie  aplikować w przypadku bezsenności czy bólu. Nie wiedział, czy to zadziała na diabła, ale co miał do stracenia. Odczekał kilkanaście minut, by upewnić się, czy śpi, sam zażył coś na siłę, coś na zabicie bólu i coś na odwagę. Tym ostatnim była prośba do nieba, by pobłogosławiło starego szaleńca.
– Nie wiem dokąd idę, ale czuję że muszę iść – powiedział Manasses, przekroczył diabła i wyruszył na poszukiwanie dziewczyny.
Tak zrobił jak opisał w jednej z książek: nie znam zakończenia drogi, ale ktoś mi podpowiedział jaki jest pierwszy krok i go uczyniłem: uśpiłem diabła, nie wiem co będzie za zakrętem drogi, ale pójdę w tamtą stronę, bo czuję, że właśnie tam prowadzi mnie serce.
Nie minęło wiele czasu, a pisarz znalazł się na głównej ulicy, która otrzymała nazwę od nazwiska jednego z bohaterów jego książki. To taki bohater, który przewija się w całej serii, a jego postać jest kluczem do rozwiązania zagadki. Ulica Przytomnego – zobaczył napis i uśmiechnął się do siebie. – To musi być tutaj, jestem na miejscu – pomyślał, a zaraz potem przypominał sobie słowa diabła, który przekonywał, że Ewa mieszka tysiące kilometrów od niego. Doszedł więc do wniosku, że to tylko znak, że idzie w dobrą stronę i nagle poczuł się bardzo zmęczony. Jako pisarz i stary człowiek, który niejedno widział i niejedną historię słyszał, a jeszcze więcej opisał, powinien wiedzieć, że diabły na ogół kłamią i robią wszystko, by zniechęcić człowieka by szedł za głosem serca w stronę światłości. Ktoś dobry i troskliwy czuwał jednak na nim i nie pozwolił mu dalej iść. Usiadł pisarz więc pod drzewem w parku i zażył tabletki, a potem zasnął…
Tymczasem w świecie, którego najczęściej nie widzimy, ale on istnieje naprawdę rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Rozbudzony niespodziewanym piorunem diabeł zorientował się, że jego jeniec zniknął! I jednocześnie Anioły, które robiły wszystko, by anielska Ewa nie straciła skrzydeł, a Manasses choć na koniec życia uwierzył, że ma moc nie tylko jako wymyślony przez siebie bohater, ale również jako żywy człowiek- stanęły w gotowości do walki o to, by uratować marzenia. Dziewczyna gorączkowo wertowała kartki ostatniej książki swojego ukochanego pisarza, a pisarz spał pod drzewem nieświadom tego, że właśnie ktoś porywa mu rękopis, który miał dostarczyć dziewczynie. Skrzydlatą ogarnął niewyobrażalny niepokój, czuła, że dzieje się coś bardzo złego.
Nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu, - i tak już nic nie znajdę, widocznie tylko mi się wydawało, wolałam uciekać w książki zamiast żyć prawdziwym życiem – czyż nie wypowiedziała słów Manassesa? I tak jak on kilka godzin wcześniej uśpił diabła i wyszedł z domu, tak ona… rozłożyła skrzydła i wyleciała przez balkonowe okno.
Zanim się zorientowała co się z nią dzieje, zdążyła przywyknąć do tej przedziwnej odmienności jaką jest widzenie świata z lotu ptaka. Było to tak cudowne uczucie, że na chwilę zapomniała kim jest i czego szuka. Po chwili jednak ujrzała staruszka śpiącego pod drzewem, zobaczyła, że ktoś kradnie mu starą, skórzaną torbę, zobaczyła chłopaka, który robi mu zdjęcie, a potem gdzieś dzwoni, i nagle otworzyły się jej oczy i dostrzegła, że w świecie którego przeciętny człowiek nie widzi, toczy się walka o nią, o tego starca, którego jeszcze nie rozpoznała, o dobro i o to, by rozwiązane były wszystkie zagadki tego świata. Zobaczyła czarne i białe skrzydła, zobaczyła samego Boga i samego diabła. A potem w ułamku sekundy zrozumiała kim jest starzec pod drzewem, z impetem wytrąciła chłopakowi telefon z ręki tak, że się rozbił, poleciała by drugiemu wyrwać torbę i wróciła delikatnie lądując obok pisarza.
– Proszę pana, czy dobrze się pan czuje? Zapytała anielskim głosem, ale mężczyzna się nie poruszył…
Ostatnia walka o tych dwoje została zakończona remisem. Manasses zmarł zanim zdążył spotkać dziewczynę, ale ta zachowała skrzydła.
Zachowała, ponieważ odważyła się je rozłożyć, gdy tylko poczuła, że je ma. Gdyby zwlekała z tym tak długo jak zwlekał pisarz by wyjść do świata, białe skrzydła z kretesem przegrałyby kolejną bitwę. Niestety nie było to całkowite zwycięstwo nieba, ale i piekło nie odniosło pełnego sukcesu. Ewa zrozumiała, że życie jest pełne zagadek i pełne sprzeczności. Zrozumiałą, że dopóki będzie na tym świecie, nigdy nie będzie jak w niebie, ale też nie będzie tak całkiem źle. Uwierzyła, że skrzydła są po to, żeby na nich latać, by pomagać innym, ale też po prostu dla samej radości latania. Zrozumiała, że dostała je po to, żeby cieszyć się darem jaki otrzymała.
Ewa jest Aniołem od rozwiązywania zagadek. Jest upartym dobrym duchem, który nigdy się nie poddaje. Wiedziała, że ma coś jeszcze do zrobienia: przeczytać rozpoczęty rękopis i dokończyć dzieło autora.
Długie lata minęły zanim to się stało. Musiała wiele doświadczyć, przelecieć tysiące kilometrów na swoich skrzydłach, by nie oskarżać takich jak Manasses i zrozumieć ich ból, strach i wątpliwości.
A potem, u kresu swojego życia, rozłożyła rękopis na kolanach i pomyślała: najwyższy czas, by dokończyć dzieło mistrza, dość już wiem o świecie i wiele rozumiem, moje dni dobiegają końca, muszę zakończyć to, co wiele lat temu zaczął on…

Gdy to zrobiła, okazało się, że księga jest cała do ostatniej strony zapisana jej pismem! Jak to? Napisałam ją? Ale kiedy? Jak to się stało? Nic nie pamiętam!
– Napisałaś ją żyjąc. Po prostu – odpowiedział Manasses, który właśnie przebudził się z drzemki. Oboje spojrzeli na niebo, promienie słońca rozproszyły czarne chmury – zbierało się na burzę, a teraz została jedna chmura jak białe skrzydła i ledwo widoczny napis: 2:1, a potem skrzydła odleciały.
Ewa i Manasses powędrowali na poddasze kamienicy on był jej Aniołem stróżem, a ona jego. Nie wiadomo do dziś, czy to ona była starsza od niego czy on od niej.

Nie wiadomo kto zaczął pisać książkę, a kto ją zakończył, nie wiadomo, gdzie podziewa się księga, która rozwiązuje wszystkie zagadki, wiadomo tylko, że najważniejsza została rozszyfrowana: Idź za głosem światłości i rozłóż skrzydła, nawet jeśli w progu twojego domu leży sam diabeł, nawet jeśli twoim prześladowcą jest strach. Wszystko w twoich rękach – powiedział jeden Anioł do drugiego i uśmiechnął się całą duszą i całym sercem do dziewczyny o skrzydłach Anioła.

Patrycja Cichy Szept ©

                                                         Stardust "Rule the world"

poniedziałek, 26 grudnia 2016

W sidłach


Ostatnio, podczas rozmowy z kolegą, przypomniały mi się książki Joni Eareckson, dziewczyny, która w wieku 17 lat na pozór przegrała swoje życie. Złamała kręgosłup skacząc do wody i całkowicie straciła władzę nad swoim ciałem.
A Mateusz Rosiński, bohater filmu "Chce się żyć"? W pełni sprawny intelektualnie, uznany jednak za roślinę, bo więzienie jego własnego ciała nie pozwoliło mu wydobyć z siebie najmniejszych oznak inteligencji. Dwa różne przypadki, ale jakże podobne w swojej tragedii, kiedy ciało utrudnia lub uniemożliwia kontakt ze światem, nawiązywanie więzi, kiedy staje się jak sidła, z których nie sposób się uwolnić, jak niezrozumiały żart Boga...
Próbowałam sobie wyobrazić jak mogli się naprawdę czuć, bo przecież słowa czy obraz nie jest w stanie oddać wewnętrznego bólu i beznadziejnej bezsilności, ale nawet dla mnie jest to niewyobrażalne. Całe lata sam na sam z własnymi myślami, pragnieniami, wewnętrznym krzykiem i ludźmi, którzy mogą tylko pomóc w codziennej egzystencji. Ile trzeba mieć siły i szczęścia żeby się z tej beznadziei jednak uwolnić? Jak bardzo trzeba dojrzeć i zmądrzeć żeby nawet w takim położeniu uznać jednak, że warto żyć i o swoje życie walczyć, co więcej, że nadal można dać coś z siebie innym?
Zupełnie jakby ich 'martwe' ciała obudziły w nich życie - jego sedno...
A my?  W pełni sprawni, pracujący, chodzący na imprezy, uczący się, mogący wszystko... Czy nie będąc 'obdarowanymi' przyspieszoną lekcją dojrzewania, nie jesteśmy po części tak samo uwięzieni w sidłach własnych ciał? Czy one też nie utrudniają nam relacji z innymi, nie zamykają nas w nas samych, nie ograniczają nas w poznawaniu innych i siebie, nie są powodem zranień, dyskryminacji czy depresji? Co za ironia, że posiadając zdrowe ciała, jesteśmy często bardziej chorzy na duszy. Opętani kultem ciała i cielesnością, lub wręcz przeciwnie - obawiający się dotyku czy seksualności, martwiący się pierwszą zmarszczką, wypadającymi włosami, zbędnymi kilogramami itp itd. Jakby to, o ile jesteśmy piękniejsi, dodawało nam wartości i szczęścia. Pozornego szczęścia. Obserwowałam kiedyś bardzo ładną koleżankę. Co chwilę ktoś ją zaczepiał, chciał zamienić kilka słów, żartował z seksualnymi podtekstami. Może to nawet miłe, ale żadna z tych rozmów nie wychodziła poza te marne ramy, żadna nie rozpoczynała się ciekawym pytaniem czy rzeczywistą chęcią poznania drugiego człowieka. I żałuję jeśli śmiałam się z niewybrednych żartów na temat czyjegoś wyglądu. Za wszystkim kryje się jakaś historia, może nieszczęście, choroba, może brak siły, depresja. Może dla kogoś ciało to właśnie takie sidła, z których nie potrafi się uwolnić. Czy chciałabym słyszeć ciągłe podśmiechiwania za plecami czy też akceptację i może normalną rozmowę? Niestety ciągłe słuchanie mniej lub bardziej delikatnych aluzji "życzliwych" ludzi nie działa, jak im się może wydawać, motywująco. 
Dlatego jeśli chcę pracować nad swoim ciałem, to nie dlatego, że komuś może się ono nie podobać i będę mieć mniejsze 'szanse', ale dlatego, że chcę czuć, że jest ono zadbanym mieszkaniem mojej duszy i z nią współgra na tyle ile to możliwe. Pewnie, że (jako kobieta) też chcę się sobie i innym podobać, ale nie jest to dla mnie wartością nadrzędną, która kiedykolwiek mogłaby być przeszkodą w moich relacjach z innymi. 
Chociaż ciało, mimo wszystko, zawsze będzie tylko naszym ograniczeniem... :)

 
                                               


                                                              Lemon "Napraw"


poniedziałek, 31 października 2016

Zapeklowanie

Zapeklowane serce w słoiku,
w soli i w pieprzu
i w ziołach, by nie czuło...
Zapeklowane z warzywami
w wesołym słoiku.
...
Imprezka...
Trochę musztardy i miodku
dla smaczku,
trochę wina, by skruszało.
Jazz...
Zapeklowane w słoiku serce,
zapeklowana czysta sympatia,
zapeklowana czysta radość,
byś czuł się człowieku bezpiecznie.
Zapeklowane w słoiku serce.
Wszystko jest więc OK.
Papryka, marchewka,
ścisk...
Można odetchnąć.



Vancouver Sleep Clinic Lung

niedziela, 3 lipca 2016

Stracone okazje

Ludzie codziennie tracą okazje na coś wyjątkowego. Tracą szanse na bycie mądrym, na bycie wyrozumiałym, dobrym, na bycie szalonym, kiedy nadarza się okazja, na niepowtarzalne znajomości w imię dziwnie pojętej normalności.
Tracą i nawet nie są tego świadomi...

Ostatnio znajoma (a właściwie nieznajoma) wyznała mi, że dużo się o mnie nasłuchała, ale mimo to postanowiła ze mną rozmawiać i nie brać tego pod uwagę, bo było jej mnie "po prostu szkoda". Wyznanie to nie było oczywiście komplementem. Pokazuje jednak jak bardzo ludzie kierują się subiektywnymi opiniami innych i budują nasz wizerunek, nie zadając sobie żadnego trudu na wzajemne poznanie... Ktoś inny zrezygnował z ciekawie zapowiadającej się relacji (niezależnie w którym kierunku by się rozwinęła), bo nie miał odwagi na wyjaśnienie nieporozumień i wolał, w geście odwetu, naruszyć swoimi opowieściami wzajemne zaufanie. A Góral po czterech latach milczenia, pojawił się nagle na swój poetycki sposób, by zapewnić o tym, że nigdy nie przestał o mnie myśleć, że tęsknił... No cóż - przynajmniej miał odwagę, której brakuje jednak większości ludziom. Trudno bowiem przyznać się do błędu i zaryzykować tak szczerym wyznaniem nawet po tylu latach. To on, jako jedyny, ciekawy był i poznał kawałek mojej duszy, więc pod tym względem zawsze będę jego częścią, a on częścią mnie, chociaż okoliczności poznania okazały się być wtedy dość złudne.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że jesteśmy bardzo krótkowzroczni, że brakuje nam mądrości i zupełnie nie doceniamy, nie szanujemy ofiarowanej nam chwili, człowieka czy rodzącego się uczucia... Nie próbujemy zrozumieć...

I tak właśnie tracimy coś codziennie... Niektóre okazje traci się na chwilę i można je jeszcze odzyskać, a niektóre już bezpowrotnie, bo z czasem stajemy się jednak innymi ludźmi. Ludźmi zbudowanymi z doświadczeń, z których możemy czerpać swoją mądrość, weryfikować swoje postępowanie, jak i oczekiwania wobec innych. Czasem wystarczy szczere słowo "przepraszam", by zacząć coś od nowa, a czasem jest już po prostu za późno, by mogło coś zmienić. Ale zawsze trzeba je docenić, bo wymaga odwagi i zawsze powinno się je przyjąć.

A ja, cóż - sama ciągle się uczę i popełniam błędy, ale mam nadzieję, że tych okazji w moim życiu stracę jak najmniej, bo wciąż pragnę patrzeć ludziom w oczy i się nimi zachwycać. Bo wciąż mam tą swoją dziecięcą, naiwną i nieustającą wiarę, że ktoś kogo spotykam na swojej drodze, jest wyjątkowy... :)



Birdy + Rhodes Let It All Go


czwartek, 25 czerwca 2015

Jak głaz

Czasem trzeba mi być jak głaz,
by nie widzieć spojrzeń ludzi,
nie słyszeć i nie czuć ich myśli,
nie wchłaniać ich  przypadkiem...
Czasem trzeba mi być jak głaz,
by udźwignąć ciężar
mej duszy jak motyl...
I czasem trzeba zniknąć...
... by głaz wreszcie zrzucić
i jak motyl pofrunąć wolny...
O Panie, weź ten głaz, 
co nie ma ze mną nic wspólnego!
Weź i zamień go w bursztyn
- lekki i piękny, mimo zaklętych
doświadczeń lat tysięcy... 




Priscilla Ahn Dream

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Nie zapomnij

Skoro jestem już Twoja, to nie zapomnij Panie, 
nauczyć mnie czym jest prawdziwe kochanie. 
Jak mam w ciszy znosić męki mojej duszy, 
gdy o czwartej nad ranem coś ją chce w proch skruszyć.
Jak co dzień łzy w uśmiech dla Ciebie zamieniać,
jak spełniać Twoje najskrytsze marzenia.
I naucz mnie jeszcze ukochany Panie
czym jest dla Ciebie piękne umieranie.
Jak odróżnić cenne od bezwartościowego,
jak dawać Ci to, co we mnie pięknego.
Jak sprawić, by świat wokół kąpał się w radości,
by uwierzył, że jestem świadkiem Twej miłości.
Jak Panie mój patrzeć mam na swoich braci,
by w błękicie ich oczu już się nie zatracić,
lecz by swoim nowym głębokim spojrzeniem
mądrością ich poznać i być ukojeniem.
I naucz mnie Panie w swej dobroci wielkiej,
jak przetrwać przy Tobie przeciwności wszelkie.
Wiesz, że nigdy łatwych ścieżek nie wybieram,
naucz zatem siły, co słabość w proch ściera.
I naucz mnie też jeszcze o mój dobry Panie 
jak przerwać z ziemią ludzkie me związanie,
jak na wszystko, co boli, odpowiadać śmiechem
i zachować spokój, co harmonii jest echem.
I nie szczędź mi mądrości w Duchu Twoim Świętym
by dla innych ludzi stać się darem pięknym.
I naucz zapomnienia, które daje wolność, 
bym mogła dla wszystkich wzbudzić swoją hojność.
I także zaufania, że cokolwiek się stanie, 
Ty będziesz tuż przy mnie, by mi pomóc Panie.
Nie zapomnij też Panie w swej  miłości wielkiej
nauczyć mnie wdzięczności za talenty wszelkie, 
za każdą sekundę życia mego w Tobie, 
bo tylko takim życiem Twoje też ozdobię...




Touch the Sky Hillsong United


poniedziałek, 18 maja 2015

Autoprezentacja (na zaliczenie :)

Kim jestem?
Ja jestem drzewem
powyginanym przez wichry ludzkich przeciwności.
I jestem śpiewem,
pieśnią tęsknoty do czystej miłości.
Jestem też deszczem, 
co czasem łzami cały świat boleje.
I słońca promieniem, 
co radość niesie, kiedy dnieje.
I jestem rzeką, 
co wciąż do ujścia drogi szuka.
I twardym kamieniem, 
co każde cierpienie cierpliwie przeczeka. 
I lekkim powiewem, 
co nieraz daje chwilę wytchnienia. 
I wichrem gwałtownym, 
co budzi do życia ukryte pragnienia. 
I nocą bezgwiezdną, 
co tajemnice w ciemnościach ukrywa. 
I niebem, 
które spokojem błękitu olśniewa. 
I jestem źdźbłem trawy, 
co małość i słabość swoją akceptuje.
I dziką różą, 
co czasem kogoś kolcem swym ukłuje. 
Ciepłem południa, 
co wraz z uśmiechem w głąb serca przeniknie. 
I pyłem ulotnym, 
co kiedyś w końcu z tego świata zniknie.
I jestem snem, 
który może kiedyś komuś się przyśni. 
Kim jestem?
Jestem dziełem Boga, które sam sobie wymyślił...


William Fitzsimmons "Beautiful girl"